skip to main | skip to sidebar
mysie przemyślenia
czyli mała mysz w wielkim mieście
RSS

system naczyń połączonych

0 komentarze

No i stało się. Przeprowadzam się do innej dzielnicy Miasta. Można w zasadzie powiedzieć, że wracam na stare śmieci – do dzielnicy, w której mieszkałam przez pierwsze 2,5 roku mieszkania w Mieście. Nie stać mnie już na wynajmowanie mieszkania w centrum. Mój plan nie przewidział sytuacji, w której nie znajdę pracy przez pół roku od momentu złożenia wypowiedzenia w starej firmie, a tak się właśnie stało. Oszczędności stopniały jak resztki śniegu zalegającego na chodnikach, z tą tylko różnicą, że miejski śnieg odsłonił całe pokłady psich odchodów, a moje oszczędności ukazały mi tylko zera na koncie.


Na całe szczęście, znalazłam tanią możliwość jako tako samodzielnej egzystencji – w mieszkaniu studenckim, z pięcioma innymi osobami obu płci i różnych lat studiów. Obawiam się tylko faktu dzielenia pokoju z de facto obcą mi osobą. Nigdy wcześniej nie byłam w takiej sytuacji, stąd właśnie moja niepewność. Pocieszam się jedynie faktem, że ekipa lokatorów wydała się być całkiem w porządku. Jak będzie - czas pokaże.


Niestety, rozwiązanie jednego problemu wcale nie rozwiązuje reszty, a często nawet przysparza innych kłopotliwych sytuacji. Otóż pojawiła się teraz wizja technicznego zorganizowania przeprowadzki. Mając świadomość wielkości mojego „bagażu” i doświadczenie z poprzednich przenosin wiem, że przy chęci uniknięcia kilku kursów w obie strony zwykłe combi nie wystarczy. Oznajmiłam już rodzicom, że sama zadbam o przeprowadzkę. Jedyna ich rola będzie opierała się na zabraniu do mojego rodzinnego domu rzeczy, które trzeba albo składować „ku pamięci”, albo zutylizować. Resztę rzeczy spakuję i przewiozę bez ingerencji rodziny. Mam dość proszenia się o pomoc, wysłuchiwania, jakie to trudne pożyczyć od znajomych taki samochód, jakie to poświęcenie itd. A potem wypominania udzielonej pomocy i ochoczego wykorzystywania tego faktu w nawet drobnych, rodzinnych sprzeczkach. Zastanawiam się również, czy powiedzieć im, gdzie dokładnie będę teraz mieszkać. Nie planuję tam przyjmować ich z wizytami, więc pełen adres chyba nie będzie potrzebny im do szczęścia.


Zauważyłam tez, że po negatywnych doświadczeniach z „najazdami” rodziny na moje mieszkanie w centrum i zatruwanie mi życia niezapowiedzianymi lub „wproszonymi” wizytami, coraz bardziej się od nich wszystkich próbuję odsunąć. Nadal traktują mnie jak małe dziecko, głęboko przekonane o swojej samodzielności i zaradności życiowej, a w rzeczywistości niedorozwinięte umysłowo. Mam drugi numer telefonu, który zna tylko kilka osób, z wyłączeniem rodziny. Zaczęłam się ostatnio zastanawiać, że moje zachowanie to chyba wyraz starania się o znalezienie jakichś pól mojej prywatnej autonomii, na które nikt, nawet pomimo wielkiej chęci, nie będzie w stanie wejść bez mojej wyraźnej zgody.


Obserwując siebie, swoje zachowania i odruchy zauważyłam też, że coraz łatwiej jest wyprowadzić mnie z równowagi. Bez wątpienia jest to wynikiem mojego wyczerpania emocjonalnego i ciągłego stresu, ale niektóre sytuacje zaczynają mnie po prostu przerastać. Samej ze sobą jest mi czasem trudno wytrzymać. Ale najbardziej boli mnie to, że doświadczają tego osoby z mojego najbliższego otoczenia. Osoby, które niczym nie zasłużyły sobie na takie traktowanie. W chwilach poważnych rozmów, nie potrafię już zacisnąć zębów, a łzy same napływają do oczu. Dlatego unikam trudnych tematów, najczęściej kryjąc się za fasadą pt. „nie wiem, jak to powiedzieć”. Nie chcę płakać. Wstydzę się tego.





0 responses to "system naczyń połączonych"


Prześlij komentarz

Nowszy post Starszy post Strona główna
Subskrybuj: Komentarze do posta (Atom)

    ...a wcześniej:

    • czerwca 2013 (1)
    • września 2012 (1)
    • marca 2012 (2)
    • września 2010 (3)
    • maja 2010 (1)
    • kwietnia 2010 (4)
    • marca 2010 (13)
    • lutego 2010 (2)

Wszystkie prawa zastrzeżone.