Od pewnego czasu pracuję nad ograniczeniem jałowych znajomości i jak do tej pory, to niełatwe zadanie udaje mi się wykonywać z jako takim powodzeniem. Stosuję techniki mało inwazyjne, ale w większości przypadków przynoszące oczekiwany rezultat. Niestety, nie we wszystkich przypadkach jest tak różowo – system sprawdza się tylko wtedy, kiedy drugiej stronie rzeczywiście mało zależy na podtrzymywaniu znajomości. A nie wszystkie osoby z mojego otoczenia prezentują taką postawę. Zależy im, owszem, ale nie na mnie, tylko na czymś zupełnie innym. I najbardziej zastanawiająca w tym wszystkim jest ich maniakalna wytrwałość w dążeniu do celu. Dlatego z każdą sytuacją, w której okazuje się, że dana osoba tylko sprawiała wrażenie, że zależy jej na mnie, jako na człowieku, osobowości, zaczynam się zastanawiać nad drastycznymi posunięciami w pracy nad zakończeniem relacji. Myślę tu przede wszystkim o powiedzeniu wprost, że nie pozwolę się tak traktować i dziękuję za dalszą „współpracę”.
Nie ukrywam, że całe to zamieszanie opiera się o debilizm płci męskiej. Bo oto spotykam dawnego znajomego, z którym latami się nie widzieliśmy. Jest miło i sympatycznie, po czym okazuje się, że on, pomimo tak długiego czasu rozłąki i próżni między nami, dalej ma nadzieję. Nadzieję, która uprawnia go jedynie do dania mu po pysku.
Kolejny, pomimo wieku, który wskazywałby choćby na krztę dojrzałości, za dobrą monetę bierze moje nieustanne odmowy, arogancję, sarkazm, złośliwość a nawet chamstwo. Nie przeszkadza mu, że nie odpisuję na SMSy, że wprost wyrażam swój ambiwalentny stosunek wobec jego osoby. Postanawia nadal grać kretyna. Nie wiem tylko, co zamierza osiągnąć w ten sposób. Bo póki co, to udaje mu się podnosić mi ciśnienie. Ale na szczęście z każdym takim wyskokiem uodparniam się na to.
Jeszcze inny, który też powinien mieć chociaż trochę poukładane w głowie, zachowuje się jak ostatni dzieciuch w podwórkowej piaskownicy. Kontaktuje się ze mną głównie po to, żeby wyrzucić mi, że się do niego sama z siebie nie odzywam, że „nie chcę z nim iść na randkę”, że się „nie przytulam i nie chcę się całować”. I to wszystko wyrzut wirtualny, bo pomimo że znamy się osobiście, to „znajomość” podtrzymywana jest w zasadzie tylko przez internet, a nigdy żadne poważne zaproszenie nie padło z jego strony. Żadne, które nadawałoby się do rozpatrzenia.
Nie tylko treść komunikatów wysyłanych do mnie przez owych ludzi mnie mierzi. Ich forma również przyczynia się do podwyższenia poziomu mojej irytacji. Niezliczoną ilość razy dawałam ludziom do zrozumienia, że emotikony mnie nie bawią. Mogą być dopełnieniem jakiejś wiadomości tekstowej, ale kiedy urastają do rangi treści, to jest to najlepszy dowód na to, że na treść pomysłu brak. Pomimo to niemal codziennie otrzymuję wiadomości zawierające tylko emoty. Bo przecież nie ma nic bardziej pasjonującego, niż wysyłanie sobie kropek, nawiasów i gwiazdek! Szczególnie takich, które absolutnie nie mają żadnego pokrycia w rzeczywistości. I pustym śmiechem wybucham, gdy w walce o dwukropek z gwiazdką wytacza się ciężką artylerię, gdy stają się one kartą przetargową w pustych sprzeczkach.
Nie żałuję tego, że osoby, których ta notka dotyczy bezpośrednio lub pośrednio, które wydawały mi się osobami interesującymi i wartymi poznania, okazały się w dużej mierze napalonymi na „świeże mięsko” samcami, myślącymi nie tą głową, co potrzeba. Bo takie znajomości ukrócą się same, w mniej lub bardziej drastyczny sposób. Najgorsze jest to, że nie wiem, jak takim znajomościom zapobiegać. W rezultacie tracę mój cenny czas na osoby, które na ten czas nie zasługują. Nie potrafią go docenić ani spożytkować. I to moje nieprzystosowanie, brak umiejętności prawdopodobnego oszacowania rozwoju danej znajomości, tak mi doskwiera.
Ale w tym momencie nie zostaje mi nic, jak tylko przejść nad tym do porządku dziennego. Jedyną radą, jaką sama sobie daję w tym momencie, jest skupienie się na sobie, na swoich problemach i rzeczach, które aktualnie wymagają, by poświęcić im czas. A głupków nadal będę olewać. Tylko kiedy oni pójdą po rozum do głowy i dadzą mi wreszcie spokój?
Nie ukrywam, że całe to zamieszanie opiera się o debilizm płci męskiej. Bo oto spotykam dawnego znajomego, z którym latami się nie widzieliśmy. Jest miło i sympatycznie, po czym okazuje się, że on, pomimo tak długiego czasu rozłąki i próżni między nami, dalej ma nadzieję. Nadzieję, która uprawnia go jedynie do dania mu po pysku.
Kolejny, pomimo wieku, który wskazywałby choćby na krztę dojrzałości, za dobrą monetę bierze moje nieustanne odmowy, arogancję, sarkazm, złośliwość a nawet chamstwo. Nie przeszkadza mu, że nie odpisuję na SMSy, że wprost wyrażam swój ambiwalentny stosunek wobec jego osoby. Postanawia nadal grać kretyna. Nie wiem tylko, co zamierza osiągnąć w ten sposób. Bo póki co, to udaje mu się podnosić mi ciśnienie. Ale na szczęście z każdym takim wyskokiem uodparniam się na to.
Jeszcze inny, który też powinien mieć chociaż trochę poukładane w głowie, zachowuje się jak ostatni dzieciuch w podwórkowej piaskownicy. Kontaktuje się ze mną głównie po to, żeby wyrzucić mi, że się do niego sama z siebie nie odzywam, że „nie chcę z nim iść na randkę”, że się „nie przytulam i nie chcę się całować”. I to wszystko wyrzut wirtualny, bo pomimo że znamy się osobiście, to „znajomość” podtrzymywana jest w zasadzie tylko przez internet, a nigdy żadne poważne zaproszenie nie padło z jego strony. Żadne, które nadawałoby się do rozpatrzenia.
Nie tylko treść komunikatów wysyłanych do mnie przez owych ludzi mnie mierzi. Ich forma również przyczynia się do podwyższenia poziomu mojej irytacji. Niezliczoną ilość razy dawałam ludziom do zrozumienia, że emotikony mnie nie bawią. Mogą być dopełnieniem jakiejś wiadomości tekstowej, ale kiedy urastają do rangi treści, to jest to najlepszy dowód na to, że na treść pomysłu brak. Pomimo to niemal codziennie otrzymuję wiadomości zawierające tylko emoty. Bo przecież nie ma nic bardziej pasjonującego, niż wysyłanie sobie kropek, nawiasów i gwiazdek! Szczególnie takich, które absolutnie nie mają żadnego pokrycia w rzeczywistości. I pustym śmiechem wybucham, gdy w walce o dwukropek z gwiazdką wytacza się ciężką artylerię, gdy stają się one kartą przetargową w pustych sprzeczkach.
Nie żałuję tego, że osoby, których ta notka dotyczy bezpośrednio lub pośrednio, które wydawały mi się osobami interesującymi i wartymi poznania, okazały się w dużej mierze napalonymi na „świeże mięsko” samcami, myślącymi nie tą głową, co potrzeba. Bo takie znajomości ukrócą się same, w mniej lub bardziej drastyczny sposób. Najgorsze jest to, że nie wiem, jak takim znajomościom zapobiegać. W rezultacie tracę mój cenny czas na osoby, które na ten czas nie zasługują. Nie potrafią go docenić ani spożytkować. I to moje nieprzystosowanie, brak umiejętności prawdopodobnego oszacowania rozwoju danej znajomości, tak mi doskwiera.
Ale w tym momencie nie zostaje mi nic, jak tylko przejść nad tym do porządku dziennego. Jedyną radą, jaką sama sobie daję w tym momencie, jest skupienie się na sobie, na swoich problemach i rzeczach, które aktualnie wymagają, by poświęcić im czas. A głupków nadal będę olewać. Tylko kiedy oni pójdą po rozum do głowy i dadzą mi wreszcie spokój?
Prześlij komentarz