Dziś był piękny, słoneczny dzień, chyba pierwszy tak ciepły w tym roku. Aż chciało się wyjść na spacer do lasu, odetchnąć świeżym, wiosennym powietrzem... Niestety, cały ten dzień spędziłam w murach wielkiego gmachu mojego wydziału. Byłam jedną z osób obsługujących warsztaty dla licealistów. Masa biegania, chaos, dezorganizacja, tłumy ludzi itd. Dwunastocentymetrowe szpilki dały mi się we znaki już po pięciu godzinach biegania. Dlatego wychodząc z uczelni miałam wielkie nadzieje na spędzenie tego popołudnia na świeżym powietrzu, najlepiej na spacerze i nie samej, tylko z kimś, z kim rozmowa byłaby idealnym dopełnieniem radosnej chwili relaksu. Nic z tego – jedyna osoba, której zaproponowałam popołudniowe spotkanie, nie znalazła dla mnie czasu. A reszta osób, do których kontakty mam wpisane w telefonie komórkowym, nie wydała mi się odpowiednia na tego rodzaju okazję. Chodzi o to, że nie zwykłam poświęcać swojego czasu i energii na znajomości bez wartości i przyszłości. Pewnie zabrzmiało to nad wyraz egoistycznie, ale w rzeczywistości jest to przecież kwintesencja egoizmu – mój czas jest zbyt cenny, by poświęcać go przypadkowym spotkaniom, które nie wniosą nic nowego do mojej i rozmówcy świadomości, ba, będą nużące i bezwartościowe z samego założenia. Dlatego po powrocie do domu, zrezygnowałam ze spacerowych planów. Słońce schowało się już za chmurami, a temperatura spadła do ok. 10 – 12 stopni. To też miało swój udział w ogólnym zniechęceniu mnie do jakiejkolwiek zewnętrznej aktywności.
Wieczór ten postanawiam więc spędzić sama, w ciszy i spokoju – zamknęłam okno, żeby uliczny hałas nie wdzierał się do mieszkania, nie włączyłam radia (co w moim przypadku jest zachowaniem bardzo rzadkim), a telefon wyciszyłam. Oddam się dziś z lubością lekturze jednej z książek z grupy obecnie czytanych, ale wcześniej ponapawam się nieco moim egoizmem, jadowitością i samotnością. Otóż w drodze powrotnej z uczelni, jadąc metrem, zdałam sobie sprawę, że kolejny raz sprawdza się zasada, żeby liczyć tylko na siebie. Abstrahując już od sytuacji warsztatów (gdzie 5 z 7 osób obsługujących event postanowiło nie przyjść, pomimo wcześniejszych deklaracji obecności), to poleganie na ludziach jest dość ryzykowną grą. I nie ma tu chyba większego znaczenia stopień znajomości, pokrewieństwa czy zażyłości stosunków. Wiele osób deklaruje chęć utrzymywania kontaktu tylko dlatego, że „tak wypada”, albo z przekonania, że odmowa będzie źle widziana. To prowadzi do stwarzania fasady, za którą nic się nie kryje. Dlatego z dwojga złego, wolę spędzić tę chwilę wolnego czasu w swoim własnym towarzystwie, nie odzywając się do nikogo, niż „mieląc jęzorem, pod pozorem wytrawnych fraz”* z kimś, kto równie dobrze mógłby być uśmiechniętym człowiekiem wyciętym z tekturowej reklamy.
Pewna osoba, poznana niedawno, po jednej z poważnych, prywatnych rozmów stwierdziła, że „ja, to bym chciała zawsze wszystko robić sama, nie dam sobie pomóc, ani nic powiedzieć” itd. I muszę przyznać, że jest w tym wiele racji. Ale ma to swoje zalety – sukcesy dają mi większą satysfakcję, bo są moje i tylko moje, a o porażki mogę mieć pretensję tylko i wyłącznie do siebie.
Dlatego dziś moim jedynym kompanem będzie kubek gorącej herbaty. Ostatnio chyba tylko on ma dla mnie czas.
* fragment tekstu piosenki „Niemowa” zespołu Voo Voo
Wieczór ten postanawiam więc spędzić sama, w ciszy i spokoju – zamknęłam okno, żeby uliczny hałas nie wdzierał się do mieszkania, nie włączyłam radia (co w moim przypadku jest zachowaniem bardzo rzadkim), a telefon wyciszyłam. Oddam się dziś z lubością lekturze jednej z książek z grupy obecnie czytanych, ale wcześniej ponapawam się nieco moim egoizmem, jadowitością i samotnością. Otóż w drodze powrotnej z uczelni, jadąc metrem, zdałam sobie sprawę, że kolejny raz sprawdza się zasada, żeby liczyć tylko na siebie. Abstrahując już od sytuacji warsztatów (gdzie 5 z 7 osób obsługujących event postanowiło nie przyjść, pomimo wcześniejszych deklaracji obecności), to poleganie na ludziach jest dość ryzykowną grą. I nie ma tu chyba większego znaczenia stopień znajomości, pokrewieństwa czy zażyłości stosunków. Wiele osób deklaruje chęć utrzymywania kontaktu tylko dlatego, że „tak wypada”, albo z przekonania, że odmowa będzie źle widziana. To prowadzi do stwarzania fasady, za którą nic się nie kryje. Dlatego z dwojga złego, wolę spędzić tę chwilę wolnego czasu w swoim własnym towarzystwie, nie odzywając się do nikogo, niż „mieląc jęzorem, pod pozorem wytrawnych fraz”* z kimś, kto równie dobrze mógłby być uśmiechniętym człowiekiem wyciętym z tekturowej reklamy.
Pewna osoba, poznana niedawno, po jednej z poważnych, prywatnych rozmów stwierdziła, że „ja, to bym chciała zawsze wszystko robić sama, nie dam sobie pomóc, ani nic powiedzieć” itd. I muszę przyznać, że jest w tym wiele racji. Ale ma to swoje zalety – sukcesy dają mi większą satysfakcję, bo są moje i tylko moje, a o porażki mogę mieć pretensję tylko i wyłącznie do siebie.
Dlatego dziś moim jedynym kompanem będzie kubek gorącej herbaty. Ostatnio chyba tylko on ma dla mnie czas.
* fragment tekstu piosenki „Niemowa” zespołu Voo Voo
Prześlij komentarz